O Twoim największym strachu i przyjemnym poczuciu mocy
Podcast: Play in new window | Download
Subscribe: RSS
Każdy coaching, każde szkolenie zaczynam od tych elementów, które rządzą naszym zachowaniem na poziomie nawet nie podświadomym – ale wręcz biologicznym.
Po pierwsze rządzi nami Zasada Homeostazy – czyli przywracania równowagi. Co jest tą równowagą – inna sprawa, mówimy tu o elementach tak różnych jak pH, temperatura ciała, metabolizm, poziomy hormonów czy enzymów ale i to co nazywa się popularnie „osobowością” czy „strefą komfortu”. W skrócie – bardzo źle znosimy poczucie braku kontroli i nierównowagi.
Po drugie rządzi nami Zasada Przyjemności – Freud ją tak nazwał a mi się ta nazwa podoba, więc używam. Chodzi o to, że uciekamy od bólu i dążymy do przyjemności czy rozkoszy. Co jest tą przyjemnością, rozkoszą i bólem – jak już się domyślasz – to oddzielna historia. W trybie domyślnym, jako, że jesteśmy gatunkiem, który nie lubi ryzyka i obawia się straty (patrz Zasada Homeostazy) przyjemność oznacza mniejszy ból a nagroda oznacza NIE bycie ukaranym. Prościej – dla większości „przyjemność” to mniej cierpienia.
Trzecim elementem jest Zasada Warunkowania – i odnosi się do warunkowania klasycznego, czyli wracamy tutaj do omawianego już przeze mnie Pawłowa i jego śliniących się psów. Wyrabiamy sobie – w sumie nazbyt optymistycznie to napisałem, sorry – wyrabiane są nam automatyczne skojarzenia. Rzecz bardzo wygodna, bo można pozostać w pół śnie i nie myśleć. Więc działamy na zasadzie prostych skojarzeń. Typowy przykład: zielone światło – można; czerwone światło – nie można. Wszystko jest warunkowaniem, bo robiąc coś albo wzmacniasz warunkowanie już istniejące (kolejny papieros) albo zaczynasz wyrabiać nowe (klinowanie z rana po ciężkim meczu Euro).
Przy okazji Zasady Homeostazy lubię mówić o niej jako o Potrzebie Kontroli – potrzebie biologicznej, dodajmy. Mało to popularne, bo jesteśmy warunkowani (patrz Zasada Warunkowania) do tego, że kontrola jest zła, że to inni, ci duzi ją mają – a my nie jesteśmy od tego, żeby kontrolować, tylko od tego, żeby pokojowo współistnieć z naszymi towarzyszami (nie, wróć, nie ma już przecież towarzyszy…) – więc z naszymi współpasażerami w tej podróży zwanej życiem.
Bo widzisz – celem każdego celu jest chęć zwiększania (lub utrzymania) kontroli. Tako rzekł Hyatt a ja za nim wziąłem i powtórzyłem. Ale tylko ze 394 razy! Nie dowierzasz? OK. Po co to czytasz? Chcesz się czegoś dowiedzieć, nauczyć? A po co chcesz się dowiedzieć i nauczyć? Żeby zwiększyć swoją percepcję kontroli nad życiem, nad sytuacją, nad ………… <— se wstaw co chcesz. Mówisz, że czytasz bo się nudzisz, albo jesteś tu przypadkiem? OK. Więc skoro się nudzisz, czytasz by zwiększyć kontrolę nad swoim stanem wewnętrznym: nudzić się mniej a może nawet czymś zainteresować.
Poprzestańmy nad tym że, jak mawia Charlie Munger: „Ja Ci coś powiem a Ty się z tym zgodzisz, bo Ty jesteś bystry i rozsądny a ja mam rację.” No więc celem każdego celu jest zwiększenie kontroli.
Wspomniany Charlie Munger, którego można śmiało nazwać współczesnym geniuszem, uwielbia kolekcjonować psychologiczne błędy poznawcze – a potem wykorzystywać je do zarabiania pieniędzy inwestując czy prowadząc swoje biznesy. Jednym z nich jest Efekt Krugera-Dunninga (nie mam pojęcia dlaczego tylko w Polsce zamieniono ich nazwiska miejscami, bo wszędzie nazywa się to Efektem Dunninga-Krugera – ale u nas wiele rzeczy jest popierdolone, nie poradzisz). Efekt ten mówi nam – upraszczam to tutaj nieco: że matoły przeceniają swój poziom umiejętności i zdolności (nawet nie wiedzą, ile jeszcze nie wiedzą) natomiast ludzie kompetentni niedocenianą swoich możliwości i umiejętności.
Jeśli zauważyłeś, że tam gdzie chcesz się spełniać głupsi od Ciebie są dużo dalej a Ty wciąż uważasz, że musisz się douczać – to właśnie Efekt Krugera-Dunninga. Ich ignorancja daje im ogromną siłę, bo najzwyczajniej na świecie nawet nie wiedzą, ile nie wiedzą – co sprawia, że mają wrażenie, że wiedzą wszystko. Co zgrabnie podsumował Mark Twain:
My, oczywiście, wykorzystamy Twoją chęć do zdobywania wiedzy w celu zwiększenia kontroli nad życiem swoim (i życiem innych – o czym nieco później!) – i nawet jeśli jesteś tu tylko dlatego, że się nudzisz – zobaczymy jak zyskać moc tych matołów za pomocą zrozumienia paru prostych rzeczy. Czyli zaczerpniemy sobie z obu światów, że tak powiem.
Logika tego wpisu jest taka: ilość MOCY w Twoim życiu jest wprost proporcjonalna do Twojej PERCEPCJI tego, ile mocy w sobie masz i ile możesz udźwignąć. Mówiąc prościej – ilość Twojej władzy zależy od tego, ile uważasz, że możesz sprawować.
Kiedyś przeczytałem takie słowa Marianne Williamson:
Dosyć mocne słowa w czasach powszechnej pizdowatości. I powiem Ci szczerze – na początku pomyślałem sobie: „E, bzdura, strach przed sukcesem ma nas hamować? W przypadku, w którym większość ludzi nawet nie wierzy, że sukces jest możliwy?” Ale potem zorientowałem się, że ona dokładnie o tym mówi – o strachu tak wielkim, że wypieranym do podświadomości. O strachu tak dużym, że – paradoksalnie – (prawie) go nie czujemy.
Jest sobie taki kot, nazywa się Mark Cunningham. Brzydki jak sam skurwysyn – więc zdjęcia nie będę zamieszczał. Ale „Major Mark” – bo pod taką ksywą lata – ma dwie wielkie zalety: jest cholernie dobrym nauczycielem bo – i tu druga zaleta: jest cholernie dobrym hipnotyzerem. A gdy Rafał Mazur chce dowiedzieć się czegoś o podświadomości (która nami rządzi czy Ci podoba się to czy Ci podoba się nie) to kroki swoje kieruje nie do psychologów i nie do psychiatrów – tylko do ludzi, którzy zawodowo hipnozą się zajmują i są w tym zajebiści. Bo oni WIEDZĄ.
No więc brzydki jak sam skurwysyn Mark Cunningham powiedział:
Jedyna różnica pomiędzy Tobą a mistrzem, którym chciałbyś być polega na tym, że Ty JESZCZE nie wierzysz w to, że też MOŻESZ robić to w sposób naturalny i że bycie tym mistrzem jest absolutnie w porządku.
W wielkim skrócie Major Mark mówi o tym, że nie jesteś tym, kim chcesz być bo:
- nie wierzysz, że może to być dla Ciebie naturalne
- nie dałeś sobie błogosławieństwa, by zostać kim chcesz
Słowa „naturalne” i „błogosławieństwo” są dość ważne i jak nie zapomnę, to wspomnę o tym w dalszych linijkach tego jakże fascynującego tekstu!
Twoja podświadomość działa w ten sposób, że daje pierwszeństwo temu, w co wkładasz faktyczny wysiłek emocjonalny. Tak więc, jeśli jesteś zajęty udowadnianiem sobie za dnia i w nocy, że Ty NIE możesz być tym kim chcesz, podświadomość zrobi to co do niej należy – będzie pomagała Ci doszukać się dowodów. Nawyk szukania dziury w całym, szukania powodów, dla których coś NIE wypali prowadzi do wytrenowania podświadomości w wyszukiwaniu negatywnych wyjątków. Jak wspominałem – wszystko jest warunkowaniem, więc uważaj na to co myślisz i czujesz, bo podświadomość nie śpi.
Nie zapomniałem nawet o tym, że miałem wspomnieć cuś o naturalności i błogosławieństwie. Naturalność oznacza, że coś jest dla Ciebie w oczywisty sposób możliwe. Żadne tam wielkie halo. Normalka. Kiedy największy golfista ostatnich lat Tiger Woods miał jeszcze żonę (okazało się, że robił outsourcing, ona się dowiedziała i zabrała dzieci, 100 milionów baksów ale oddała mu obrączkę!), więc kiedy miał jeszcze żonę i po wielu, wielu miesiącach wygrał turniej ona spytała go jak to uczczą. Spojrzał na nią i powiedział, że tu nie ma nic do świętowania, bo to on jest od wygrywania, więc jest w końcu dokładnie tak jak ma być więc ten entuzjazm jest niezrozumiały. Normalki się nie świętuje.
Za każdym razem kiedy nakierowujesz swoją uwagę na możliwość porażki kontra możliwość sukcesu, szansa, że spieprzysz rośnie ponieważ wprowadzasz do podświadomości element wyboru. Kiedy dasz jej wybór, Twoja podświadomość zacznie zaglądać w swoje wewnętrzne mapy i jeśli Twój obraz siebie to 'nieudacznik’ wybierze właśnie to, co zna najlepiej. Dlatego tak cholernie ważne są regularne, nakierowane wizualizacje drogi prowadzącej do sukcesu. – Mark Cunningham
W jaki sposób wykluczyć wybór i wymusić na podświadomości odpowiednią koncentrację? Prosto. Poprzez zadanie sobie tego pytania:
JAK BYM TO ZROBIŁ(A) WIEDZĄC, ŻE MOGĘ?
Polecam zapisać sobie na kartce. To wymusi odpowiednią komunikację na linii umysł świadomy <-> umysł podświadomy. A potem koncentruj się na PROCESIE. Nie na sukcesie – przecież sukces jest dla Ciebie naturalny, więc jest Twoją intencją. Intencja to: „Oczywiście, że!” – zatem intencją jest zwycięstwo – ale koncentracją idzie na to, co jest do zrobienia teraz.
A co do błogosławieństwa. Wracamy do słowa kontrola. Wracamy do słowa władza. Wracamy do słowa wpływ (dobra, wiem, że nie było wcześniej słowa wpływ, więc nie wracamy tylko wprowadzamy). Błogosławieństwo to danie sobie pozwolenia na pokonanie strachu, o którym mówi Marianne Williamson. Błogosławieństwo to poczuć się NATURALNIE z tym, że jesteś i możesz być większy, możesz mieć więcej kontroli, możesz mieć władzę. Że do kurwy nędzy powinieneś ją mieć, bo kim Ty jesteś, żeby jej nie mieć i nie być pełnią siebie?
Bóg stworzył cały ten wszechświat dla Ciebie – to czego Ty jeszcze więcej chcesz do cholery? Masz wszystko czego potrzebujesz – musisz jedynie zejść sobie z drogi! – Mark Cunningham
Czy czujesz się komfortowo i naturalnie WIEDZĄC, że masz W SOBIE taką moc? Czy czujesz się dobrze ze świadomością, że jesteś tylko marną cząstką siebie i (prawdopodobnie) gówno z tym robisz? Czy czujesz się komfortowo i naturalnie WIEDZĄC, że zwiększenie siebie oznacza bycie widzianym, ocenianym oraz prowadzi bezpośrednio do zwiększenia swojego statusu w grupie i swojej WŁADZY nad innymi ludźmi. Że prowadzi do większej ilości ODPOWIEDZIALNOŚCI?
Słowa MOC zostało użyte również nieprzypadkowo. Byłoby niemałym skandalem, gdybym zakończył wpis nie cytując Nietzsche. Nietzsche będzie – a jak! Za to William James ma dziś wolne (oto sprytny sposób jak o nim wspomnieć bez szukania odpowiedniego cytatu – ale został wspomniany, tak?).
Już na sam koniec omówimy sobie MOC z punktu widzenia trzech kotów: Nietzsche (reprezentacja Niemiec), Adlera (reprezentacja Austrii) oraz Witwickiego (reprezentacja Polski!). Nietzsche mówił o WOLI MOCY. Adler mówił o POTRZEBIE MOCY. Witwicki mówił o PRZYJEMNYM POCZUCIU MOCY. To ostatnie podoba mi się najbardziej, bo odnosi się bezpośrednio do Zasady Przyjemności, którą wspomniałem na początku.
Eniłej – Nietzsche, najbardziej znany z całej trójki, nazywany był najbardziej polskim ze wszystkich filozofów – nie lubił Niemców ale lubił Polaków, co oznacza, że żadnego nigdy nie poznał i że miał szczęście, bo wtedy jeszcze nie było za bardzo samochodów. W każdym razie, łącząc martwego Nietzsche z wciąż żywą Marianne Williamson, to pokonanie tego strachu przed własną mocą jest zadaniem człowieka – mówił Friedrich. Nietzsche lubił ludzi, którzy się buntowali (patrz Polacy) i którzy urywali dupę światu – dlatego stworzył koncepcję WOLI MOCY – czegoś, co jest silniejsze od samego instynktu (prze)życia. I tak oto wyjaśnia nam to, co już omówiłem wcześniej:
(…) rozkazywać jest trudniej niż słuchać (…) ponieważ rozkazujący dźwiga ciężar WSZYSTKICH posłusznych i łatwiej go ten ciężar rozgniata.
oraz mówi nam jeszcze inne „herezje”:

Nie mam pojęcia co oznacza „przedwieczny ład wszechrzeczy” ale bez wątpienia Nietzsche miał najbardziej zajebiaszcze wąsy w branży.
Podsumowując Nietzsche – wola mocy to siła, ambicja, która chce od Ciebie, by z Ciebie zrodził się Większy, Silniejszy Ty. Jak z larwy motyl a z małpy człowiek – Ty masz być fazą przejściową dla Siebie Większego – z MOCĄ i WŁADZĄ.
Alfred Adler był jednym z trzech wielkich psychoanalizy – obok Freuda i Junga – i jak się wydaje najmniej z nich wszystkich zjebanym (tu palmę dzierży nieustannie Freud). Zapewne dlatego, że najnormalniejszy, prawie nikt o nim nie słyszał. Co zrobić, takie życie. Alder mówił o potrzebie mocy, jako rodzaju kompensacji poczucia niższości. Nie będę się na ten temat produkował – zająłem się tematem w „BEZWSTYDZIE” – chętnych zapraszam. Aha – najważniejsze: Adler też miewał wąsy, ale nie były zajebiaszcze.

No i mamy naszego Włodka Witwickiego – i nie mów mi, że go znasz. Ale, co ciekawe, stworzył swoją teorię mocy jeszcze przed Adlerem (parę lat) nazywając ją KRATYZMEM (od greckiego słowa kratos czyli moc, siła). Kratyzm zakłada, że człowiek ambitny fatalnie znosi poczucie niemocy (patrz Zasada Kontroli) oraz chce się wywyższyć, co realnie oznacza również bycie ponad innymi ludźmi. To daje mu przyjemne odczucie siły (patrz Zasada Przyjemności). Witwicki uważał ten napęd do mocy za instynkt, czyli coś wrodzonego. Czyli, że ambicja jest nam wrodzona. Co nie oznacza, że nie da się jej zagłuszyć – podobnie jak próbuje się od setek lat wmówić, że popęd seksualny jest zły i jest dziełem Szatana.

Co ciekawe, Witwicki uważał, że są 4 opcje MOCY nakierowania:
- poniżanie innych (kiepska opcja)
- poniżanie siebie (bardzo kiepska opcja)
- wzmacnianie sobie (bardzo w pytkę opcja)
- wzmacnianie innych (też bardzo w pytkę opcja)
Czyli autosabotaż jest formą gównianego użycia swojej mocy, o czym trąbiłem już na długo przed tym jak dowiedziałem się o Witwickim – co sprawia, że nie wiem czy większe brawa należą się mi czy jemu. Więc na wszelki wypadek powiem, że mi.
Tu fragment ukazujący mój geniusz oraz lotność:
Kończąc ten lekko przydługi wywód powtarzam jego główną tezę:
Ilość MOCY w Twoim życiu jest wprost proporcjonalna do Twojej PERCEPCJI tego, ile mocy w sobie masz i ile możesz udźwignąć.
Dlatego jeśli masz już dość, że inne matoły Cię wyprzedzają, zrozum w końcu – na poziomie flaków a nie mózgu – że życie to gra w 80% mentalna a w 50% umysłowa. Czyli że to wszystko jest w Twojej głowie. Dasz sobie pozwolenie? Dotkniesz Ciemnej Strony żeby wybić się na MOC? Zostaniesz KRATOKLESEM (jak to siebie nazywał Witwicki) czy będziesz tak sobie paczył z podziwem/zazdrością/zawiścią na innych? Użyjesz MOCY do WZMOCNIENIA czy do poniżenia?
Dostaniesz tylko tyle, po ile sięgniesz.
Sięgniesz tylko po tyle, na ile SOBIE pozwolisz.
PS – polecam przeczytać parę razy. Nie dlatego, że tak zajebiście napisane – tylko dlatego, że tak bardzo starasz się uniknąć zaburzenia homeostazy (zmiany swojego obrazu), plus dlatego, że Twój umysł świadomy (ego) tak bardzo próbuje wmówić Ci, że to wszystko już i tak wiesz i i tak rozumiesz…
Błąd: Brak formularza kontaktowego.
-
3 listopada, 2016 o 13:10
Ale jaja…znam Witwickiego od dziecka ;)…jakkolwiek absurdalnie to brzmi. Ale znałem go wyłącznie jako autora „Wiadomości o stylach” i byłem Święcie Przekonany, że jest on historykiem sztuki i architektury. Nie miałem pojęcia, że jest psychologiem i że sztuką zajmował się baj-de-way. Swoją drogą…dobry przykład czym bywają Święte Przekonania…
Dodaj komentarz